Słońce już zachodziło. Leo nie mógł ustać w miejscu. Wcale nie chciał tam być. Nie lubił ciemnych zaułków, nie lubił Newham. Serce zabiło mu mocniej, gdy tylko usłyszał szelest. Błyskawicznie się odwrócił, przygotowany do walki. Jednak ujrzał tylko czarnego kotka, wygrzebującego się spomiędzy śmieci. Odetchnął z ulgą.
-Rodericku czy mógłbyś wytworzyć więcej mgły? - zapytał miło
Czarodziej zmarszczył brwi:
- Ale stracę więcej siły, od paru dni mam problem ze snem. Potrzebuję jej.
Lorayne błyskawicznie znalazła się obok niego. Wbiła swoje równo pomalowane paznokcie w bladą rękę czarodzieja i powoli zaczęła ją wykręcać, tak by dokładnie poczuł ból.
- Ale Leo tak ładnie poprosił.- mówiąc słodkim głosem dziewczyna jeszcze mocniej wbiła krwistoczerwone paznokcie w skórę.
Czarodziej zacisnął mocno zęby, ale w końcu pokiwał głową. Usatysfakcjonowana dziewczyna uśmiechnęła się pięknie do przyjaciela. Uwielbiała w ten sposób załatwiać sprawy. Twierdziła, że dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu jest nie efektywne i po prostu nudne. Kiedy siła perswazji Leona zawodziła, zawsze stosowała swoją taktykę - przemoc. Jej rodzice próbowali wyplenić z niej ten paskudny nawyk, ale bezskutecznie. Żaden Podziemny do tej pory jej nie pozwał, gdyż znając ją mógł spodziewać się kolejnej wizyty. Wszyscy wiedzieli, że była brutalna, ale to dzięki temu miała tak dużą skuteczność w walce. Sama możliwość walki ją kusiła. Rozkoszowała się nią. A satysfakcja, jaką czuła po wygranej, była nie do opisania. Każdy jej ruch był finezyjny i dopracowany. Walcząc tworzyła sztukę. Żyła by walczyć. Czuła się wtedy taka wolna, żadnego nacisku Clave oraz ich prawa. Dawała się ponieść swojej intuicji, która nigdy jej nie zawodziła.
Kiedy już puściła rękę czarodzieja, on zabrał się do pracy. Z jego długich palców zaczęła wypływać srebrna nić, a w oczach pojawiły się srebrne iskry. Dookoła nich wytworzył się kokon, który całkowicie ograniczał widoczność. Dziewczyna uśmiechnęła się urzeczona. Lubiła widzieć czary, zwłaszcza tak efektywne. To było piękne. Ale to co było na zewnątrz już nie. Wyciągnęła sztylet z kieszeni. To samo zrobił Leo.
- Pamiętasz gdzie był ten ptak?- zapytała go.
Chłopak skinął głową i rzucił sztyletem. Po sekundzie wszyscy usłyszeli żałosne krakanie kruka, ale tylko Lorayne usłyszała łopotanie skrzydeł drugiego. Wyrzuciła do góry swoją broń i po chwili pod stopami czarodzieja leżał martwy ptak z kamerami zamiast oczu. Roderick wyjął sztylet i wytarł o czarne pióra krew.
- To chyba należy do ciebie.
Dziewczyna wzięła od niego nóż i schowała do pochwy na udzie.
- Uważaj na to kto cię obserwuje, bo może się to dla ciebie źle skończyć.- popatrzyła na ptaka i zwróciła się do Leona.- Weź go, przyjrzymy mu się w Instytucie.
- Muszę?- zapytał zniesmaczony
Pokiwała głową ze złośliwym uśmiechem i zaczęła iść przed siebie. Kiedy powoli znikała w srebrnej mgle, Roderick zawołał za nią.
- A co ze sprawą, którą mieliśmy omówić?
- Nie tutaj. Może być ich więcej.- powiedziała i zniknęła.
Czarodziej rozejrzał się dookoła niespokojny. Leo zamykając plecak, poklepał go po ramieniu.
- Pewnie niedługo cię odwiedzimy, albo Lorayne znajdzie innego czarodzieja, który spełni jej oczekiwania.
I on również zniknął w srebrnej mgle.
Metro ostro zakręciło, a żołądek Lorayne podskoczył jej do gardła. Chwyciła Leona za rękę. Zawsze w takich momentach był obok i była mu za to wdzięczna. Nigdy nie zostawiał jej samej, gdy po walkach z wampirami musiała pić wodę święconą. Siedział nad nią tak długo, aż w końcu wypijała wszystko do dna. Czasami się z niej śmiał, ale tylko on. Nikt inny by się nie odważył. Nawet Mo przestał. Ale Leo był wyjątkowy. On mógł robić więcej. Tak samo Lorayne. Leon nigdy, nikomu nie pozwalał wchodzić do swojego pokoju, a Lorayne robiła to notorycznie i nawet nie zawracała sobie głowy by zapukać.
Kolejny gwałtowny skręt i Lorayne znów mocniej złapała go za rękę. Czuła, że na karku tworzą się jej krople potu. ''Wszędzie, dookoła mnie jest ziemia, która może w każdej chwili mnie zmiażdżyć.''- Z trudem przełknęła ślinę.- "Skup się na czymś innym."- rozkazała sobie w duchu.
Ale w tym samym momencie metro gwałtownie zahamowało na stacji. Dziewczyna pospiesznie wysiadła z wagonu, a Leo za nią. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie myślała o niczym innym, jak o tym by wydostać się z podziemi.
Instytut mieścił się w Chelsea. Od stacji metra "West Kensington" mieli mały kawałek do przejścia. Szli spokojnym spacerem w stronę Normand Park. Leo lekko się uśmiechał, bo przypomniał sobie ich ostatnią jazdę metrem.
- Lorayne nie pędź tak. Tym razem było lepiej, nikt nie skarżył się na wymiociny...- Leo raptownie przerwał swoją wypowiedź, bo dziewczyna gwałtownie się odwróciła. Jej oczy płonęły, a usta zmieniły się w wąską kreskę. Zdenerwował ją. Zrobiła krok w jego kierunku i lekko zadarła głowę, bo był od niej wyższy.
- Myślisz, że mam teraz ochotę na twoje żarty? Rain wystarczająco mnie zdenerwował. Czemu żaden z tych idiotów nie może zrobić lekarstwa?
Leon przytulił ją do siebie, od dawna nie wydawała mu się taka bezradna jak w tej chwili. Schował twarz w jej długich blond włosach, które pachniały rumiankiem. Kiedy lekko ją od siebie odsunął, zauważył, że w jej pięknych oliwkowych oczach czają się zdradliwe łzy. Wachlarz czarnych rzęs rzucał cień na lekko zaróżowione policzki. Na zgrabnym nosku, jeszcze niedawno dało zauważyć się małe piegi. Różane usta wykrzywione były w uśmiechu, pokazując idealnie proste zęby.
- Lory, znajdziemy kogoś kto umie, a wtedy wszystko będzie po staremu.- w jego kieszeni zadzwonił dzwonek. Zdziwiony wyciągnął telefon z kieszeni i popatrzył na wyświetlacz.- To Audrey.- powiedział do blondynki i odebrał telefon.- Cześć brzydulo... Jesteśmy niedaleko... Nie wiem... Ojeju 10 minut przynajmniej... To się na coś przydaj i odgrzej nam obiad... To nie marudź... Zdążymy i tak Melissa i Prosper są w Idrisie. Nic ci się nie stanie jak zaczniemy godzinę później... Dobra już idziemy.- rozłączył się bez pożegnania i schował telefon.- Chodź maluchu, bo nas wiedźma zagryzie na śmierć.
- Twoje porównania są beznadziejne. Audrey jest piękna i jako jedyna zachowuje zdrowy rozsądek.
- To dlaczego umawia się z twoim bratem?
- Może Mo nie jest idealny, ale nie jest najgorszy. Ten związek i tak jest najdłuższy. A co do Audrey, to nie przejmuj się, jak wróci nasz Casanova to będzie po staremu.
Resztę drogi przebyli w milczeniu. Po 10 minutach znaleźli się pod starym zamkiem. Wszystkie Instytuty były kiedyś kościołami, ale londyński był wyjątkowy. Ten zamek został zbudowany na miejscu spalonej świątyni. Wyglądał pięknie na tle małego parku.
- Wyluzuj.
Lorayne opierała się o mur. Między palcami obracała sztylet. Była całkowicie spokojna.
- Może powinniśmy dać sobie spokój. Miał być o piątej.
Jej oczy zwęziły się.
- Skoro się boisz, to idź do domu.- odparowała - Mogłam zabrać Mo.
- Ale on jest w Idrisie.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, ale ten uśmiech szybko zniknął z jej twarzy. Cały zaułek spowiła gęsta mgła. Leo od razu znalazł się obok Lorayne.
- Przyszedł- szepnęła dziewczyna.
Chłopak naprężył wszystkie mięśnie i uważnie obserwował. To on będzie musiał ratować sytuację, jeżeli coś pójdzie nie tak jak zaplanowali. Lorayne stąpała po cienkim lodzie.
Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc. Tak długo czekała na ten moment. Znalazła się w innym świecie. Była w nim tylko ona i człowiek, który zaraz wyjdzie z tej mgły.
Z srebrzystej aury wyłonił się młody mężczyzna. Był sam. Kiedy ujrzał dziewczynę uśmiechną się szeroko:
- Lorayne Melissa Fairchild. Jak miło cię znowu widzieć. - czarodziej ujął dłoń dziewczyny i pocałował delikatnie. Kiedy podniósł wzrok nie zauważył żadnej reakcji.
- Roderick Rain.- Leon wyrzucił z siebie pogardliwie to imię.
- No tak, jak bym mógł zapomnieć. Leonard Joseph Ravenscar.- popatrzył na niego z wyższością.- Cały podziemny Londyn o was mówi. Zwłaszcza o waszym wybryku z poprzednich wakacji, sam Inkwizytor musiał przyjechać by po was "posprzątać".
- Nie musiał.- dopowiedziała ostro Lorayne- sami umiemy po sobie posprzątać. Masz to co miałeś przynieść?
- Nie.
- Ty cholerny...- Lorayne szybko zasłoniła ręką usta Leona. Chłopak jeszcze chwilę się wyrywał, ale za moment zreflektował się i uspokoił.
- Miałeś to mieć, dlatego zostawiłeś mi wiadomość.- powiedziała spokojnie dziewczyna.
- Gdybym tak nie napisał, to byś nie przyszła. Potrzebuję jednego zaklęcia.
- Jakiego?
- Nie chcę o tym rozmawiać tutaj.- czarodziej rozejrzał się dookoła. - Ktoś od paru dni mnie śledzi.
Fairchild również rozejrzała się uważnie. Na dachu nieruchomo siedział kruk i wlepiał swe ślepia w nią. Chwila. Żadne zwierze nie jest tak nieruchomo, jak ten ptak. Lorayne skupiła się tylko i wyłącznie na oczach zwierzęcia. To nie były oczy, tylko kamery. Lekko szturchnęła swojego towarzysza i niezauważalnym ruchem głowy wskazała mu ptaka. Chłopak spojrzał we wskazane miejsce, od razu zrozumiał o co jej chodzi. Uśmiechnął się szeroko:-Rodericku czy mógłbyś wytworzyć więcej mgły? - zapytał miło
Czarodziej zmarszczył brwi:
- Ale stracę więcej siły, od paru dni mam problem ze snem. Potrzebuję jej.
Lorayne błyskawicznie znalazła się obok niego. Wbiła swoje równo pomalowane paznokcie w bladą rękę czarodzieja i powoli zaczęła ją wykręcać, tak by dokładnie poczuł ból.
- Ale Leo tak ładnie poprosił.- mówiąc słodkim głosem dziewczyna jeszcze mocniej wbiła krwistoczerwone paznokcie w skórę.
Czarodziej zacisnął mocno zęby, ale w końcu pokiwał głową. Usatysfakcjonowana dziewczyna uśmiechnęła się pięknie do przyjaciela. Uwielbiała w ten sposób załatwiać sprawy. Twierdziła, że dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu jest nie efektywne i po prostu nudne. Kiedy siła perswazji Leona zawodziła, zawsze stosowała swoją taktykę - przemoc. Jej rodzice próbowali wyplenić z niej ten paskudny nawyk, ale bezskutecznie. Żaden Podziemny do tej pory jej nie pozwał, gdyż znając ją mógł spodziewać się kolejnej wizyty. Wszyscy wiedzieli, że była brutalna, ale to dzięki temu miała tak dużą skuteczność w walce. Sama możliwość walki ją kusiła. Rozkoszowała się nią. A satysfakcja, jaką czuła po wygranej, była nie do opisania. Każdy jej ruch był finezyjny i dopracowany. Walcząc tworzyła sztukę. Żyła by walczyć. Czuła się wtedy taka wolna, żadnego nacisku Clave oraz ich prawa. Dawała się ponieść swojej intuicji, która nigdy jej nie zawodziła.
Kiedy już puściła rękę czarodzieja, on zabrał się do pracy. Z jego długich palców zaczęła wypływać srebrna nić, a w oczach pojawiły się srebrne iskry. Dookoła nich wytworzył się kokon, który całkowicie ograniczał widoczność. Dziewczyna uśmiechnęła się urzeczona. Lubiła widzieć czary, zwłaszcza tak efektywne. To było piękne. Ale to co było na zewnątrz już nie. Wyciągnęła sztylet z kieszeni. To samo zrobił Leo.
- Pamiętasz gdzie był ten ptak?- zapytała go.
Chłopak skinął głową i rzucił sztyletem. Po sekundzie wszyscy usłyszeli żałosne krakanie kruka, ale tylko Lorayne usłyszała łopotanie skrzydeł drugiego. Wyrzuciła do góry swoją broń i po chwili pod stopami czarodzieja leżał martwy ptak z kamerami zamiast oczu. Roderick wyjął sztylet i wytarł o czarne pióra krew.
- To chyba należy do ciebie.
Dziewczyna wzięła od niego nóż i schowała do pochwy na udzie.
- Uważaj na to kto cię obserwuje, bo może się to dla ciebie źle skończyć.- popatrzyła na ptaka i zwróciła się do Leona.- Weź go, przyjrzymy mu się w Instytucie.
- Muszę?- zapytał zniesmaczony
Pokiwała głową ze złośliwym uśmiechem i zaczęła iść przed siebie. Kiedy powoli znikała w srebrnej mgle, Roderick zawołał za nią.
- A co ze sprawą, którą mieliśmy omówić?
- Nie tutaj. Może być ich więcej.- powiedziała i zniknęła.
Czarodziej rozejrzał się dookoła niespokojny. Leo zamykając plecak, poklepał go po ramieniu.
- Pewnie niedługo cię odwiedzimy, albo Lorayne znajdzie innego czarodzieja, który spełni jej oczekiwania.
I on również zniknął w srebrnej mgle.
|~*~|
W metrze było duszno i Lorayne nie mogła już wytrzymać. Miała potworną klaustrofobię. Dlatego zrobiła prawo jazdy. Ale dzisiaj musiała pozostać dyskretna, więc razem z Leonem postanowili pojechać tym durnym pociągiem. Żeby ochłonąć opuściła się na siedzeniu. Całe szczęście, że miała znaki, bo nie mogłaby znieść tych wszystkich spojrzeń, ze strony Przyziemnych. Nie znosiła litości i współczucia. To było tylko dla słabych. A ona z pewnością taka nie była.Metro ostro zakręciło, a żołądek Lorayne podskoczył jej do gardła. Chwyciła Leona za rękę. Zawsze w takich momentach był obok i była mu za to wdzięczna. Nigdy nie zostawiał jej samej, gdy po walkach z wampirami musiała pić wodę święconą. Siedział nad nią tak długo, aż w końcu wypijała wszystko do dna. Czasami się z niej śmiał, ale tylko on. Nikt inny by się nie odważył. Nawet Mo przestał. Ale Leo był wyjątkowy. On mógł robić więcej. Tak samo Lorayne. Leon nigdy, nikomu nie pozwalał wchodzić do swojego pokoju, a Lorayne robiła to notorycznie i nawet nie zawracała sobie głowy by zapukać.
Kolejny gwałtowny skręt i Lorayne znów mocniej złapała go za rękę. Czuła, że na karku tworzą się jej krople potu. ''Wszędzie, dookoła mnie jest ziemia, która może w każdej chwili mnie zmiażdżyć.''- Z trudem przełknęła ślinę.- "Skup się na czymś innym."- rozkazała sobie w duchu.
Ale w tym samym momencie metro gwałtownie zahamowało na stacji. Dziewczyna pospiesznie wysiadła z wagonu, a Leo za nią. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie myślała o niczym innym, jak o tym by wydostać się z podziemi.
Instytut mieścił się w Chelsea. Od stacji metra "West Kensington" mieli mały kawałek do przejścia. Szli spokojnym spacerem w stronę Normand Park. Leo lekko się uśmiechał, bo przypomniał sobie ich ostatnią jazdę metrem.
- Lorayne nie pędź tak. Tym razem było lepiej, nikt nie skarżył się na wymiociny...- Leo raptownie przerwał swoją wypowiedź, bo dziewczyna gwałtownie się odwróciła. Jej oczy płonęły, a usta zmieniły się w wąską kreskę. Zdenerwował ją. Zrobiła krok w jego kierunku i lekko zadarła głowę, bo był od niej wyższy.
- Myślisz, że mam teraz ochotę na twoje żarty? Rain wystarczająco mnie zdenerwował. Czemu żaden z tych idiotów nie może zrobić lekarstwa?
Leon przytulił ją do siebie, od dawna nie wydawała mu się taka bezradna jak w tej chwili. Schował twarz w jej długich blond włosach, które pachniały rumiankiem. Kiedy lekko ją od siebie odsunął, zauważył, że w jej pięknych oliwkowych oczach czają się zdradliwe łzy. Wachlarz czarnych rzęs rzucał cień na lekko zaróżowione policzki. Na zgrabnym nosku, jeszcze niedawno dało zauważyć się małe piegi. Różane usta wykrzywione były w uśmiechu, pokazując idealnie proste zęby.
- Lory, znajdziemy kogoś kto umie, a wtedy wszystko będzie po staremu.- w jego kieszeni zadzwonił dzwonek. Zdziwiony wyciągnął telefon z kieszeni i popatrzył na wyświetlacz.- To Audrey.- powiedział do blondynki i odebrał telefon.- Cześć brzydulo... Jesteśmy niedaleko... Nie wiem... Ojeju 10 minut przynajmniej... To się na coś przydaj i odgrzej nam obiad... To nie marudź... Zdążymy i tak Melissa i Prosper są w Idrisie. Nic ci się nie stanie jak zaczniemy godzinę później... Dobra już idziemy.- rozłączył się bez pożegnania i schował telefon.- Chodź maluchu, bo nas wiedźma zagryzie na śmierć.
- Twoje porównania są beznadziejne. Audrey jest piękna i jako jedyna zachowuje zdrowy rozsądek.
- To dlaczego umawia się z twoim bratem?
- Może Mo nie jest idealny, ale nie jest najgorszy. Ten związek i tak jest najdłuższy. A co do Audrey, to nie przejmuj się, jak wróci nasz Casanova to będzie po staremu.
Resztę drogi przebyli w milczeniu. Po 10 minutach znaleźli się pod starym zamkiem. Wszystkie Instytuty były kiedyś kościołami, ale londyński był wyjątkowy. Ten zamek został zbudowany na miejscu spalonej świątyni. Wyglądał pięknie na tle małego parku.
Lorayne pchnęła srebrną bramę. Uśmiechnęła się pod nosem. Ciekawe jak by zareagował wilkołak, gdyby jej dotknął. Wchodząc po kamiennych schodach dziewczyna na chwilę przystanęła i się odwróciła. Poczuła na sobie czyjś wzrok. Gdzieś po drugiej stronie poruszył się jakiś cień. To bezsensu. Szybko weszła za Leonem do Instytutu, zapominając o tym dziwnym uczuciu. Zresztą już od paru dni miała takie zwidy. Cały czas miała wrażenie, że ktoś ją śledzi. Jakiś cień, który chodził za nią krok w krok. Kiedy zamknęły się za nią drzwi odetchnęła głośno. Idąc przez korytarze Instytutu cały czas patrzyła pod nogi. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Chciała by tata przyjechał, on zawsze w takich chwilach, wiedział co zrobić.
Leo pierwszy wszedł do biblioteki Od progu uderzyła go woń starych ksiąg, których było tam pełno. Już się przyzwyczaił do tego ogromnego pomieszczenia. Według statystyk była to największa biblioteka Nefilim, może większa była tylko w Idrisie. Nikt w życiu by nie przeczytał wszystkich tych książek.
W wielkim fotelu przy kominku siedziała dziewczyna. Bladą twarz oświetlał blask ognia. Piwne oczy miała zapuchnięte od płaczu. Tusz do rzęs rozmazał się pod oczami. Usta były nabrzmiałe od ciągłego przygryzania i co chwila pociągała nosem. Brązowe włosy sięgające do ramion swobodnie opadały na stary, rozciągnięty sweter. Kolana miała podciągnięte pod brodę.
- Mo z tobą zerwał przez SMS-a?- zapytał Leon, ale od razu pożałował swoich słów, bo Lorayne uderzyła go łokciem w żołądek
- Zamknij się Leo.- warknęła na niego.
- Nic się nie stało. - powiedziała Audrey odwracając się do nich. - Udało się wam?- zapytała zmieniając temat.
Lorayne pokręciła głową i podeszła do dużego okna. Nad Londynem pokazywały się pierwsze gwiazdy. Zapadła noc. Wampiry wychodziły ze swoich kryjówek. Wilkołaki szły do klubów. Faerie zaczynały wyłaniać się ze stawów w parkach, a Czarownicy regenerować siły. Cały ten cykl trwał od niepamiętnych czasów. Zawsze tak było, nawet przed Nefilim. Były to odrębne grupy. Mimo Porozumień dalej część Podziemnych nienawidziła Nocnych Łowców za dawne błędy. Najbardziej denerwowało ich to, że dalej są pod całkowitą kontrolą Clave. Miejsca w Radzie praktycznie nie zmieniły niczego. Dla Podziemnych były to tylko tytuły, a dla ortodoksyjnych Nefilim, obraza. Czuli się lepsi, bo to ich wskazał Anioł, a wcale nie byli tacy święci. To jeden z Nocnych Łowców rok temu rozpętał wojnę, ale o tym się nie mówiło. Był to temat Tabu, a wszyscy zbywali to argumentem, że Valentine nie jest uważany przez Clave za Nefilim. Ale to nie była prawda. Chodził do tej samej szkoły co inni. Nikt nie spodziewał się, że tak przystojny i charyzmatyczny chłopak stworzy organizację siejącą nienawiść w sercach ludzi. Tego czasu wszyscy go słuchali. Ci, którzy zarządzali Instytutami, władze Clave stali za nim murem i teraz nikt się do tego nie przyznawał.
Blondynce kolejny raz w tym dniu zebrały się łzy. Przypomniała sobie zerwanie z Galem. Miał takie same poglądy jak Valentine. Otwarcie go popierał. Dowiedziała się o tym TEJ nocy. Wtedy widziała go po raz ostatni, ale dalej w głębi serca czekało miejsce dla niego. Miała nadzieje, że może się zmienił, że przyjdzie i ją przeprosi za to co zrobił. Te nadzieje były złudne i dobrze o tym wiedziała. Jedna łza spłynęła po jej policzku. Dziewczyna szybko ją otarła i odwróciła się do przyjaciół.
- Nie jesteście głodni?- zapytała
- Czekałem na to pytanie.
Leo pierwszy wszedł do biblioteki Od progu uderzyła go woń starych ksiąg, których było tam pełno. Już się przyzwyczaił do tego ogromnego pomieszczenia. Według statystyk była to największa biblioteka Nefilim, może większa była tylko w Idrisie. Nikt w życiu by nie przeczytał wszystkich tych książek.
W wielkim fotelu przy kominku siedziała dziewczyna. Bladą twarz oświetlał blask ognia. Piwne oczy miała zapuchnięte od płaczu. Tusz do rzęs rozmazał się pod oczami. Usta były nabrzmiałe od ciągłego przygryzania i co chwila pociągała nosem. Brązowe włosy sięgające do ramion swobodnie opadały na stary, rozciągnięty sweter. Kolana miała podciągnięte pod brodę.
- Mo z tobą zerwał przez SMS-a?- zapytał Leon, ale od razu pożałował swoich słów, bo Lorayne uderzyła go łokciem w żołądek
- Zamknij się Leo.- warknęła na niego.
- Nic się nie stało. - powiedziała Audrey odwracając się do nich. - Udało się wam?- zapytała zmieniając temat.
Lorayne pokręciła głową i podeszła do dużego okna. Nad Londynem pokazywały się pierwsze gwiazdy. Zapadła noc. Wampiry wychodziły ze swoich kryjówek. Wilkołaki szły do klubów. Faerie zaczynały wyłaniać się ze stawów w parkach, a Czarownicy regenerować siły. Cały ten cykl trwał od niepamiętnych czasów. Zawsze tak było, nawet przed Nefilim. Były to odrębne grupy. Mimo Porozumień dalej część Podziemnych nienawidziła Nocnych Łowców za dawne błędy. Najbardziej denerwowało ich to, że dalej są pod całkowitą kontrolą Clave. Miejsca w Radzie praktycznie nie zmieniły niczego. Dla Podziemnych były to tylko tytuły, a dla ortodoksyjnych Nefilim, obraza. Czuli się lepsi, bo to ich wskazał Anioł, a wcale nie byli tacy święci. To jeden z Nocnych Łowców rok temu rozpętał wojnę, ale o tym się nie mówiło. Był to temat Tabu, a wszyscy zbywali to argumentem, że Valentine nie jest uważany przez Clave za Nefilim. Ale to nie była prawda. Chodził do tej samej szkoły co inni. Nikt nie spodziewał się, że tak przystojny i charyzmatyczny chłopak stworzy organizację siejącą nienawiść w sercach ludzi. Tego czasu wszyscy go słuchali. Ci, którzy zarządzali Instytutami, władze Clave stali za nim murem i teraz nikt się do tego nie przyznawał.
Blondynce kolejny raz w tym dniu zebrały się łzy. Przypomniała sobie zerwanie z Galem. Miał takie same poglądy jak Valentine. Otwarcie go popierał. Dowiedziała się o tym TEJ nocy. Wtedy widziała go po raz ostatni, ale dalej w głębi serca czekało miejsce dla niego. Miała nadzieje, że może się zmienił, że przyjdzie i ją przeprosi za to co zrobił. Te nadzieje były złudne i dobrze o tym wiedziała. Jedna łza spłynęła po jej policzku. Dziewczyna szybko ją otarła i odwróciła się do przyjaciół.
- Nie jesteście głodni?- zapytała
- Czekałem na to pytanie.
|~*~|
Nie udało mi się dotrzymać terminu, ale wróciłam. Rozdział nie jest za długi, ale długo nad nim siedziałam i jestem z niego potwornie zadowolona. Dziękuję przede wszystkim mojemu kochanemu WILCZKOWI, który poświęcił sporo swojego czasu by pod względem językowym i każdym innym była w stanie do użytku.
A.
ŚWIETNIE *_________*
OdpowiedzUsuńZainteresowałaś mnie i to bardzo!
Czekam na kolejny ;)
Julia
Jestem ciekawa co będzie dalej:) Next, next, next! <3
OdpowiedzUsuńCzytałam jak bardzo dobrą książkę. Masz bardzo duży zasób słownictwa i niesamowitą wyobraźnię.
OdpowiedzUsuńKurcze, jestem pod mega wrażeniem.
Nie zmarnuj się !
Buziaki,
Calmer
Dzieki wielkie. Szkoda tylko, że tak mało osób trafia na moje blogi, nawet jak się reklamuję...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie przejmuj sie! :) Po przeczytaniu pierwszego rozdziału od razu wciąga! Niewyobrażalnie świetny zasób słownictwa i wszystko świetnie zgrane! Będę polecać Twojego bloga, gdzie tylko sie da! NA PRAWDĘ dobra robota! :*
OdpowiedzUsuń<3 wiesz że cię kocham.
OdpowiedzUsuńświetne to jest *.*
OdpowiedzUsuńto jest 1 rozdział? :)
pozdrawiam :>
Tak. Jest jeszcze drugi :)
Usuńzapraszam do mnie :))
OdpowiedzUsuńhttp://jazdakonnaiwiatr.blogspot.com/?m=1